Nikogo nie interesowała normalność
Rozmowa z Salcią Hałas, pisarką, laureatką Nagrody Literackiej Gdynia 2017 i autorką powieści „Potop”. Adaptacja tej powieści, spektakl „Potop. Pieśń o końcu świata” Ewy Ignaczak jest grudniową premierą Teatru Gdynia Główna.
Nikogo nie interesowała normalność
Rozmowa z Salcią Hałas, pisarką, laureatką Nagrody Literackiej Gdynia 2017 i autorką powieści „Potop”. Adaptacja tej powieści, spektakl „Potop. Pieśń o końcu świata” Ewy Ignaczak jest grudniową premierą Teatru Gdynia Główna.
– Jeśli Twój „Potop” powstał jako efekt uczucia do mieszkańców gdyńskiego „Pekinu”, to my, czyli Teatr Gdynia Główna, byliśmy „swatką”…
– To prawda. Bez Teatru Gdynia Główna nie byłoby powieści albo powstałaby zupełnie inna opowieść. To właśnie podczas teatralnego projektu scenariuszowego „Gdynia – ReAktywacja” z 2017 roku miałam okazję porozmawiać z mieszkańcami, przebywać z nimi i uczestniczyć w ich codziennych, zwyczajnych czynnościach, takich jak picie kawy, czy też karmienie kotów. Stałam się więc „oswojoną przepytywaczką”, którą zaproszono nawet na dużą imprezę mieszkańców.
Podejrzewam, że zaufano mi, bo mieszkam w okolicy i dlatego, że chciałam ich wysłuchać do końca. Wiele osób ze Wzgórza Orlicz-Dreszera skarżyło się bowiem, że dziennikarze, którzy relacjonowali burzliwą rewitalizację tej części miasta, szukali na siłę sensacji i mimo długich rozmów z mieszkańcami w ich materiałach pojawiali się tylko pijacy i płynący ulicą ściek. Nikt nie chciał zobaczyć tutaj zwyczajnych, ale ubogich ludzi. Nikogo nie interesowała normalność.
-„Potop” jest poematem pisanym prozą. Słyszałem, że wydawnictwo naciskało na stworzenie bardziej przystępnej historii gdyńskiego „Pekinu”….
– Nie. To chyba jakaś plotka. Początkowo chciałam stworzyć zwyczajną, klasyczną książkę. Później jednak gdy czytałam fragmenty „Potopu” na głos, to ten rytm poematu sam mi się narzucił. Podobnie było z treścią, to jest jednak tekst traktujący o rzeczach ostatecznych, wymagał więc innej formy niż standardowa proza.
Muszę przyznać, że bardzo bałam się tej książki i wysyłając całość do wydawnictwa, to właśnie ja byłam przestraszona, a nie mój redaktor. I nie mam tutaj na myśli wielkiej obawy, że nikt jej nie przeczyta. Dwa lata pisania „Potopu” przypłaciłam ciężką depresją i anemią. Dopiero pół roku po wydaniu książki wróciłam w pełni do sił żywotnych.
Koniec świata, o którym traktuje książka, miałam wtedy przez cały dzień. I podczas pracy w ogródku, gdzie panowała straszna susza od wiosny do jesieni i wieczorem, gdy zasiadałam do pracy nad książką. W tym czasie pisałam o końcu świata i odchodził kawałek mojego świata, umierała mi suka. Po wieczornym pisaniu książki następowała więc noc, gdy budziłam się, by nasłuchiwać, czy mój pies wciąż oddycha.
– Rozmawiamy przed premierą naszego spektaklu „Potop. Pieśni o końcu świata”. Czy ta premiera będzie dla Ciebie stresująca? Bo są przecież pisarze, którzy kontrolują każdy drobny szczegół w adaptacjach swoich dzieł, są też tacy, którzy zupełnie się nie angażują w proces adaptacji…
– Ja mam chyba takie staroświeckie podejście do adaptacji moich książek. Mam wielkie obawy i stresy, gdy pracuję nad tekstem, ale później przestaje on być już mój. Wtedy inne osoby wkładają w niego siebie i szukają tam swoich sensów.
Jedyne co mi przeszkadza i czego nie mogę znieść to gubienie rytmu.
– Dziękuje za rozmowę..
Rozmawiał Grzegorz Bryszewski